[FOTO, WIDEO] Marcin Meller: pojechałem na wojnę, bo lubię surrealistyczne sytuacje

czwartek, 3.12.2015 09:03 1571 0

Bez zadęcia, bez pozowania na gwiazdę, szczerze i z dużą dawką poczucia humoru, o swoim życiu, drodze do dziennikarstwa i czasach komuny a także o miłości od pierwszego wejrzenia do Gruzji opowiadał dziennikarz, historyk i korespondent wojenny w jednej osobie, Marcin Meller.

Spotkanie odbyło się w ramach kolejnej edycji Ogólnopolskiej Biesiady Literackiej, która rozpoczęła się 1 grudnia w Świdnicy.

Opowieść Marcina Mellera o jego drodze do bycia korespondentem zaczęła się od przytaczania historii o studiowaniu w okresie bardzo gorącym politycznie dla Polski a co za tym idzie niezwykle ciekawym dla młodego człowieka, który wkracza w dorosłe życie.

- Profesor na wydziale historii pozwalała nam na dosłownie wszystko. Co oznaczało w praktyce wyciąganie np. swoich studentów z aresztów, oczywiście zbieraliśmy rytualne reprymendy, ale to było takie puszczenie oka bardziej. Ja was obsztorcuje, a wy róbcie swoje. Zawsze się kajaliśmy, że bardzo nam przykro i robiliśmy to samo. Na Uniwersytecie Warszawskim panowała wtedy zupełna wolność. Uczelnia przyciągała także specyficzny typ ludzki. Ludzi, którzy chcą coś zrobić, mają swoje idee i przekonania i wierzyli w nie. Paru kolegów, dzisiaj poważnych adwokatów, to ja pamiętam, co wyrabiali. Ja akurat nigdy nie uciekałem się do przemocy, nie potrafiłem, ale z całego serca oczywiście kibicowałem - mówił Marcin Meller.

Dziennikarz opowiadał także o tym, jak zupełnym przypadkiem zdecydował się wyjechać na swoją pierwszą wojnę i być korespondentem. O tym m.in. traktuje książka wydana przez Mellera "Między wariatami". Przez blisko 10 lat dziennikarz relacjonował wydarzenia z wojny na Kaukazie, w Sudanie czy Ugandzie.

- Osoba, która jedzie na wojną dobrowolnie, musi mieć trochę nie po kolei w głowie. Na miejscu jednak musi wykazywać się niebywałym rozsądkiem, tak, aby nie dać się zabić. Wyjechałem w rejon konfliktu podejmując decyzję między jednym kieliszkiem a drugim. A było to tak. Spotkałem tam Krzyśka Millera, mojego kumpla jeszcze z czasów podziemnego NZS-u. Był już wtedy fotoreporterem „Wyborczej”, miał za sobą wojny i swoją legendę. Krzysiek powiedział, że jedzie do Afganistanu i że nie ma ze sobą piszącego dziennikarza. Byliśmy już wtedy po jednej flaszce i on mi to zaproponował, czy z nim nie pojadę...  Jesteśmy sobie na imprezie, w bloku w Warszawie, a ten mi mówi „skoczmy do Afganistanu”, jakby to był weekend w Zakopcu.  Zgodziłem się. I pojechałem na Zakaukazie. W pracy reportera pomogła mi skończona historia. Wiedziałem, że to nie jest czarno białe, tak jak pokazują media.  Azerowie to byli ci źli, a Ormianie – dobrzy, uciśnieni- wyjaśnia Marcin Meller.

Po zakończonym spotkaniu dziennikarz podpisywał swoje książki.

Dodaj komentarz

Komentarze (0)