100 km w 14,5 godziny - czyli kudowianin na starcie "Setki Komandosa"

środa, 5.4.2017 14:32 12825 2

Jako jedyny reprezentant powiatu kłodzkiego stanął na starcie jednego z najtrudniejszych ultramaratonów w Polsce, pokonując dystans 100 km. Kudowianin, na co dzień pełniący służbę w Zakładzie Karnym w Kłodzku, sierż. Artur Baszczyszyn z rozmowie z Doba.pl opowiada o swoim kolejnym sportowym i życiowym doświadczeniu, czyli o udziale w biegu pn. "Setka Komandosa". 

Wojskowy Klub Biegacza META w Lublińcu znany jest z tego, że organizowane przez niego zawody biegowe są bardzo trudne...

Artur Baszczyszyn: Tak, spiker rozpoczyna je słowami "Pamiętajcie...żelazo nie klęka!" Nie inaczej było teraz, kiedy to lublinieccy specjaliści od ekstremalnych biegów po raz pierwszy zaprosili uczestników do pokonania 100 km trasy. Prowadziła ona po znanym lublinieckim biegaczom szlaku zwanym oficjalnie Szlakiem Maratonu Komandosa. Trasa ta prowadząca po lasach i okolicznych miejscowościach mierzy dokładnie 20 km. Tak więc, aby ukończyć I Setkę Komandosa trzeba było przebiec ją 5 razy. A żeby nie było zbyt łatwo, jakby przebiegnięcie 100 km w ogóle miało być łatwe, organizatorzy wprowadzili do formuły biegu pewne innowacje. Obowiązkowym strojem do przebycia pierwszych 40 km było kompletne umundurowanie polowe (wysokie buty, spodnie, bluza z długim rękawem) z czego na pierwszych 10 km każdy uczestnik na plecach musiał mieć dodatkowo plecak o wadze minimum 10 kg. Po przebyciu 40 km można było zmienić strój na wygodny, sportowy. Na pokonanie całej trasy zawodnicy dostali limit maksymalnie 20 godzin.

To nie pierwszy bieg w mundurze w jakim wziąłeś udział? 

Artur Baszczyszyn: Tak się jakoś stało, że po zeszłorocznym ukończeniu Wielkiego Lublinieckiego Szlema Biegowego postanowiłem odpocząć od morderczych biegów w mundurze i z plecakiem. Ale jak widać nie dane było mi to było, gdyż dość szybko internet obiegła informacja, że tym razem WKB META chce naprawdę dać zawodnikom „w kość”, że szykuje coś wyjątkowego. I nie trzeba było mnie długo namawiać! Powoli start ten stawał się jeden z głównych moich celów biegowych na ten rok. Podchodziłem do niego dość odważnie, aczkolwiek nie zapominałem również o pokorze, której brak mógł przekreślić moje szanse na ukończenie tego biegu, gdyż z takim skromnym postanowieniem startowałem.

Bieg rozpoczynał się dopiero o godz. 22:00. Musiałeś więc obrać odpowiednią strategię na pokonanie całej trasy...

Artur Baszczyszyn: Przyjęcie objęcie odpowiedniej strategii na bieg jest bardzo ważnym elementem. Wiadomym było, że pierwsze kilometry będą bardzo znaczące ze względu na plecak i mundur. Każdy sam musiał zdecydować ile sił poświęci na zmagania z plecakiem, a ile pozostawi na dalszą część trasy. Po 10 kilometrach z głębi lasu wyłonił się wojskowy samochód, który odbierał od nas plecaki. Po tym punkcie wiele osób miało problemy z dokładną koordynacją swojego biegu, a to ze względu na wyraźny ubytek obciążenia. Zrobiło się lekko, a my niczym motyle pobiegliśmy dalej. Oczywiście za kilka kilometrów radość się skończyła i okazało się, że jednak wojskowe buty trzymają nas mocno przy ziemi. Po ponad 2,5 godz. po raz pierwszy zameldowałem się w hali sportowej na przepaku, gdzie mieliśmy swoje miejsca i mogliśmy korzystać ze swoich rzeczy. Szybka wymiana baterii w latarce czołówce, na plecy plecak biegowy z przygotowanymi wcześniej napojami, 3 kabanosy spożyte i… lecę dalej. Jak się okazało to okrążenie było dla mnie najtrudniejsze. Nie wiem dokładnie dlaczego, ale spowodowane to było chyba godziną, w której organizm powinien najspokojniej w świecie spać, a tu się nie dało. Dodatkowo oczy zmęczone sztucznym światłem przebijającym się przez gęstą mgłę. Kończąc 2 okrążenie około godziny 3:30 z radością wskakiwałem w sportowy strój, chociaż jego dobór, poprzez niską temperaturę, wcale nie był łatwy. Zastanawiałem się i rozmyślałem, że w efekcie zdecydowałem się na krótkie spodenki. Około godziny 6 przekroczyłem granicę 60 km. Teraz trzeba było już na spokojnie przemyśleć jak biec dalej. Wiedziałem, że tempo mam dobre i muszę pilnować się żeby nie zrobić błędu. Zdecydowałem, że poświęcę jakieś 10 minut na odpoczynek i zjedzenie bułki popitej colą... smakowało wybornie.

Początek 4 pętli nie nastrajał już optymistycznie?

Artur Baszczyszyn: Niestety początek 4 pętli to deszcz i wiatr. Jak się okazało nie trafiłem z ubiorem i musiałem nieźle się uwijać żeby nie zmarznąć. Jako że to już dobrych kilka godzin człowiek biega to troszkę się stawka zawodników rozciągnęła w taki sposób, że ani przed sobą ani za sobą nie widziałem rywali. No właśnie… rywali? Tutaj chciałbym wtrącić coś bardzo, ale to bardzo ważnego … Chociaż w takich zawodach każdy startujący zawodnik biegnie na swoje konto, rywalizuje o miejsce i o czas to nigdzie, ale to nigdzie nie spotkałem takiej ogromnej życzliwości i otwartości zawodników wobec siebie. Czy to na trasie, czy na przepaku, na starcie czy za metą. Wszędzie zawodnicy mogli liczyć na siebie, na wzajemne wsparcie oraz wzajemną pomoc. Bez wahania mogę powiedzieć, że lubliniecka społeczność biegowa może bez żadnego ryzyka być nazywana lubliniecką rodziną biegową. Ja osobiście tak się tam czuję. Tak więc kontynuując swoje zmagania na 4 okrążeniu coraz mocniej dociera do mnie, że trzeba będzie ostro ze sobą walczyć. Sam sobie zajmuję głowę wszystkim co pozwoli zapomnieć i nie myśleć o nadchodzącym zmęczeniu i nieuniknionym bólu. Niestety po kilkunastu minutach śpiewania i opowiadania sobie kawałów stwierdzam, że jestem meczący sam dla siebie. W umiarkowanie dobrym humorze docieram do przepaku na 80 km i tutaj miła niespodzianka. Nie, nie pomylili się w obliczeniach zaliczając mi już 5 kółko! Okazuje się, że w tym momencie dobiegam jako 36 zawodnik, w stawce ponad 110 zawodników. Wynik dla mnie samego zadziwiająco dobry…no i fajnie. I co się dzieje? Rozanielony dobrym wynikiem oraz nadchodzącym, ostatnim okrążeniem nie trzymam się założonego planu dotyczącego jedzenia i picia i zbyt szybko ruszam na trasę, żeby mieć już wszystko za sobą. Niestety, to nie był dobry krok. Gdy do mety pozostało zaledwie 10 km zdałem sobie sprawy ze swojego błędu. 

Brakło energii?

Artur Baszczyszyn: Tak, skoro nic nie zjadłem. Wiedziałem już, że teraz tylko rozsądna i ostrożna postawa może pozwolić mi na bezpieczne ukończenie zawodów. Na szczęście tym razem konsekwencji mi nie zabrakło i po 14 godzinach i 31 minutach cały, zdrowy i zadowolony zostałem przywitany przez spikera jako 34 zawodnik na mecie.

Co wtedy czułeś? 

Artur Baszczyszyn: W tym momencie wszystko co męczyło, co dokuczało, co mówiło „dość” pozostało za mną. W pełni świadomy tego, że jest to dopiero początek bólu, który po przebytych 100 km będzie mi przypominał o sobie jeszcze przez kilka dobrych dni. Nie myślałem jednak o tym. Byłem szczęśliwy, gdyż udowodniłem sobie po raz kolejny, że mogę jeśli tylko bardzo mocno tego chcę. I mimo, że podchodziłem do startu z obawą przed czymś nowym, ani na chwilę nie zwątpiłem. Jeszcze przez kilka godzin obserwowałem docierających na metę zawodników. Widziałem ich radość, łzy szczęścia, uśmiech, ale i grymasy bólu. Niektórzy zawodnicy wymagali pomocy medycznej, innym trzeba było pomóc przejść kilka kroków do hali, mimo że przed chwilą z podniesionym czołem pokonali 100 km trasy w chłodzie i deszczu. Te sceny utwierdzały mnie tylko w przekonaniu, że to wydarzenie którego stałem się częścią, jest czymś wyjątkowym, czymś nietuzinkowym, czymś więcej niż tylko biegiem. Patrząc na kolejnych zawodników jeszcze głębiej docierały do mnie słowa i jeszcze lepiej je rozumiałem: "Żelazo nie klęka"… tak jak nie klękają Ci zawodnicy, którzy ducha mają właśnie z żelaza.

Serdecznie gratuluję i dziękuję za rozmowę. 

Artur Baszczyszyn: Dziękuję. 

Przeczytaj komentarze (2)

Komentarze (2)

Marcin 1969 piątek, 07.04.2017 18:30
Czym starszy tym lepszy,gratulacje Ojcze dyrektorze !!!!!!!!!!!!!!
środa, 05.04.2017 17:49
Szacunek dla Pana Artura.